Mam takie obrazki z dzieciństwa...
Mam takie obrazki z dzieciństwa... Ja około lat 5 może 6 szykująca się do Kościoła w niedzielę. Wiecie sukieneczka, torebeczka i te sprawy... Teraz jestem trochę inna ja;) I pakuję do tej torebki coś do jedzenia, na co słyszę od rodziców, że po co to biorę, przecież w Kościele się nie je. I jak dziś pamiętam swoje zdziwienie – jak to, przecież ksiądz mówi, że Kościół to nasz dom, a w domu się je... taka dziecięca logika... I drugi obrazek... wakacje... Miejsce Piastowe i dom moich dziadków. I babcia co wieczór idąca do Kościoła na Mszę. Nie pamiętam, żeby mnie ktoś zachęcał, namawiał prosił, nawet pytania nie pamiętam czy chcę iść, ale pamiętam, że bardzo często szłam z babcią. Nie wiem czy ciagło mnie na Mszę, całkiem możliwe, że szłam tam, bo uwielbiałam i bardzo kochałam swoją babcię... Nie potrafię określić kiedy przyszedł ten moment,kiedy świadomie biegałam na Msze... Ale w liceum już na pewno kiedy tylko działo się coś ważnego – niezależnie czy dobrego czy trudnego, miłego czy złego, ale zanosiłam to na Eucharystię. Jakoś tak instynktownie chyba... Nie modlę się wcale dużo, modlę się dużo za mało, za mało czytam Pisma św., pobożna też raczej nie jestem, nie znam się na tym na czym na pewno jako Katolik powinnam się znać, ale Msza Św., przyjęcie Komunii św to chyba coś najważniejszego dla mnie. I nigdy bym nie uwierzyła, gdyby ktoś jeszcze miesiąc temu mi powiedział, że przyjdzie taka niedziela, że nie będzie mnie w Kościele... I to teraz kiedy tyle trudnych uczuć, kiedy jest strach, kiedy trzeba trudne decyzje podjąć, przecież właśnie wtedy robię wszystko, żeby móc to oddać w Eucharystii. A jednak... Nie mogę sobie z tym poradzić... chyba nawet nie ogarniam emocji które się we mnie kotłują. I nawet nie wiem po co to piszę... chyba trochę po to, żeby z siebie to wyrzucić... Tęsknota mnie zabija... krok po kroku, milimetr po milimetrze, trochę czuję się jak zdrajca, chociaż rozum mówi, że niesłusznie... czytam i słucham wielu wypowiedzi różnych mądrzejszych ode mnie i jakoś sobie to układam...Trochę przemówiło do mnie usłyszane zdanie, że nie wolno Pana Boga wystawiać na próbę. Trochę tłumaczę sobie, że wszystko jest po coś... dzieciom często mówię, kiedy wyjeżdżają i boją się, że będą tęsknić, że trzeba czasem potęsknić, że to potrzebne... Droga Krzyżowa, niedzielna Msza w Kościele Domowym ma dużą moc.. Kilka dni temu czytając wpis ks. Węgrzyniaka uświadomiłam sobie, że gdybym była sama nic by mnie nie zatrzymało, byłabym i każdego dnia na Eucharystii... Ale nie jestem sama... jestem odpowiedzialna za tych co obok mnie ... i jestem pewna, że tego ode mnie chce Jezus... odpowiedzialności i miłości... Nie zmienia to faktu, że pisząc to łzy lecą... Tęsknota to potrzebne uczucie, ale bardzo bardzo trudne i bolesne.... Ale Tobie Jezu zaufałam!!
Matylda