Dzisiaj w szkole pewien kolega z klasy, zagadał do mnie co gdybym zrobiła challange 48h bez optymizmu i uśmiechu.
Kiedy zapytałam się go "po co?" on nie wiedział co odpowiedzieć. Dlaczego mam być zgredem i marudą, skoro mogę zarażać innych moim uśmiechem. Pomijając fakt, że nie mam siebie za optymistkę. Przychodzę do szkoły, uśmiecham się, wychodzę z szkoły, uśmiecham się, dostaje złe oceny, to samo. Dlaczego? Czy to znaczy, że nie mam problemów w życiu? Że nie przejmuję się ocenami? Oj, uwierzie na początku liceum płakałam z każdą jedynką i dwóją. Teraz, może nie jest to dobre, cieszę się, kiedy dostaje dwa albo trzy. Oczywiście, jak się uczyłam i się nie udało, jest mi strasznie przykro, ale po co inni ludzie, z którymi nie mam większego kontaktu mają to wiedzieć? Wiedzą dwie dziewczyny w klasie, którym w miarę moich możliwości ufam.
Ostatnio na prywatnym instagramie, zrobiłam taki test wiedzy o mnie. Zadałam pytanie "jaka jestem? Poważna, szalona, normalna". Większość osób odpowiedziała na trzecią opcję. Hahaha tutaj was zaskoczę, lubię poszaleć, a moja stara klasa to potwierdzi, zresztą osoby z rekolekcji w tym roku też. Kluczową rzeczą jest czucie się w czyimś towarzystwie swobodnie. Nie zapomnijmy, że w każdym towarzystie zachowujemy się inaczej.
Podam tu mój przykład, w domu jestem poważna, w starej szkole byłam szalona a na treningach jestem normalna (chyba, że dziewczyny uważają inaczej ;))
Jak większość z was wie, jestem na kursie animatora ODB. Przecież nie przyjdę do dzieci z smutną miną. Nie będą mnie lubiły albo się mnie przestraszą.
W takim razie po co mamy robić 48h bez uśmiechu i optymizmu? Lepiej na ten sam czas przestańmy używać telefonów, bo to nam dobrze zrobi.
Tosia